Sztajgerowy Cajtung: Spotykamy się w grudniu, na letnim festiwalu. Przypuszczałeś, że kiedyś tak właśnie przyjedziesz do Sztygarki?
Rafał Rutkowski: Absolutnie nie przypuszczałem, jest to dla mnie rzecz przedziwna, ale z drugiej strony myślę sobie, że jeśli nie w Sztygarce, to nigdzie indziej taki numer by nie wyszedł. To jest miejsce zwariowane w pozytywnym tego słowa znaczeniu, tak otwarte… tylko w Sztygarce można było nagrać kawałek teatru z nadzieją, że ktoś go obejrzy. To rzecz unikalna, ale tylko tu mogło się udać.
Sz. C.: Jak się czujesz, grając taki spektakl bez widowni? Wiem, że nie robisz tego pierwszy raz, ale…
R. R.: Wykorzystuję to, że jestem aktorem. Gram, że gram przed publicznością. Różnica jest taka, że grając przed publicznością, bierze się od ludzi energię, to pomaga. Grając bez publiczności, trzeba znaleźć ten błysk w oku po to, żeby widz, oglądający na ekranie, miał wrażenie, że mówię do niego tu i teraz. Trzeba to w sobie odnaleźć, czyli trochę zagrać. Ja mam doświadczenie telewizyjne i je tu też wykorzystuję – a przez ostatnie osiem miesięcy już sporo rzeczy online zrobiłem i nauczyłem się tego. Mam nadzieję, że widzowie Chorzowskiego Teatru Ogrodowego to docenią i będą mieli frajdę.
Sz. C.: Cenzura dotyka już „Seksu polskiego”?
R. R.: Nie. Kiedy mówiłem go na początku, był kłopot z odbiorem, o dziwo: szczególnie młodzież rumieniła się i miała pewnego rodzaju blokadę na temat publicznego mówienia o seksie. Oczywiście ja to mówię w sposób żartobliwy i lekki, tu nie ma żadnego hardkoru, ani jednego wulgaryzmu, wszystko jest inteligentną zabawą – ale jednak poruszam tutaj sprawy związane z seksem i widziałem, że młodzież się nie do końca otwierała. Jednak osoby starsze, które już trochę w życiu przeszły, zawsze miały mega fun i bawiły się setnie. Po latach widzę, że – chyba przez to, że stand-up stał się popularny – „Seks polski” nie jest już tak ostry, jak był na początku. Teraz to już raczej niewinna zabawa w porównaniu do tego, co mówią komicy na scenie standupowej – więc tym bardziej mogę go śmiało mówić. A że się nie zdezaktualizował, to słychać i czuć. Dlatego cieszę się, że mogłem go tutaj widzom przypomnieć.
Sz. C.: Właśnie, a popularność stand-upu nie zepsuła Ci tego spektaklu? Nie masz wrażenia, że musisz gdzieś bardziej docisnąć, coś dołożyć?
R. R.: Nie. „Seks polski” nie jest dla standupowej publiczności, a dla widzów teatralnych. To jest dla widzów, którzy chcą usłyszeć zdania podrzędnie złożone i trochę bogatszy język. Autorem jest Maciej Łubieński, pisarz i dramaturg, więc słychać, że ten tekst został napisany przez mistrza słowa. Kiedy ja mówię swoje stand-upy, to mówię językiem ulicznym i bardzo prostym. Tu tkwi różnica. One-man-show „Seks polski” jest przede wszystkim dla widzów teatralnych.
Sz. C.: I co, mamy narodowe poczucie humoru na swoim punkcie?
R. R.: (śmiech) Tak… Fascynuje mnie temat humoru naszego polskiego, narodowego. Kiedy mówię „seks polski” to widzę, że ludzie się śmieją. Bawią ich odnośniki do porównań naszych cech narodowych i co z tego wynika dla naszego życia erotycznego niż samych żartów dotyczących stricte seksu i kopulacji – z tego, wiadomo, łatwo się śmiać. Natomiast zestawienia z Polską są dla widzów zaskakujące i ciekawe. Myślę, że to najfajniejsza część, najbardziej ją lubię w „Seksie polskim”. A czy potrafimy się śmiać z siebie? Zależy z czego. Myślę, że Polacy bardziej lubią się śmiać z innych niż z siebie, zresztą to jest cecha chyba wszystkich narodów. Natomiast trudniej nam się śmiać z siebie niż choćby Anglikom, Skandynawom czy Amerykanom: u nas nie ma takiej tradycji śmiania się z siebie, bo to było zawsze postrzegane jako oznaka słabości, zdrady siebie czy podkopywania. Polak musi być zawsze dumny, wielki i ważny – i ta duma narodowa i ważność sprawiają, że sami się narażamy na śmieszność. Uważam, że śmianie się z siebie jest cechą ludzi pewnych siebie. Jest wspaniałym antidotum, bo kiedy człowiek już obśmieje swoje przywary i swoją głupotę jest silniejszy, bo inny może go mniej zranić.
Sz. C.: Ile postaci grasz w „Seksie polskim”?
R. R.: Oj, dużo. Nie pamiętam, kilkanaście różnych postaci. Założyliśmy z autorem, że będziemy używać – mimo że to one-man-show – moich aktorskich umiejętności, żeby ubarwić postaci, które przywołuję. A jest ich rzeczywiście mnóstwo i myślę, że dla widza to jest też atrakcyjniejsze.
Sz. C.: Jak długo ćwiczyłeś, żeby się nie śmiać na tym monodramie?
R. R.: Nigdy nie miałem takiego czegoś, że się zgotuję aktorsko. To był tekst napisany dla mnie i mówię to tak, jakbym mówił go swoimi słowami. Czuję, jakbym za każdym razem opowiadał te anegdoty od nowa. Sam bardziej interesuję się reakcją ludzi… dzisiejsze wykonanie było inne, bo nie słyszałem ludzi, ALE słyszałem cichy rechot niektórych członków ekipy technicznej, co tylko potwierdzało, że tekst dalej jest nośny.
Sz. C.: Która z podpowiedzi dotyczących seksu z „Seksu polskiego” nadaje się najbardziej do przekazania dalej? Co chciałbyś, żeby widzowie wynieśli ze spektaklu?
R. R.: Żeby seks i wszystkie tematy wokół kojarzyły się z radością i z tym, że to dotyczy nas, ludzi, nic, co ludzkie, nie powinno być nam obce. Radość z seksu wpływa na wiele aspektów naszego życia. Jeżeli ludzie będą do seksu podchodzili tak, że to jest ludzkie i może dać dużo radości, przyjemności, obcowania z drugim człowiekiem, z partnerem, samemu ze sobą, jak kto woli, będzie to tylko z korzyścią dla wszystkich. Nie ma w seksie jako takim nic zdrożnego ani nic złego, nie jest to ani grzech, ani nic zakazanego. Kwestia jest tylko w tym, żeby to robić z przyjemnością, za obopólną zgodą, a poza tym – nikomu nic do tego. Takie jest moje zdanie.
Sz. C.: Umiemy mówić o seksie?
R. R.: W Polsce absolutnie nie. Seks jest u nas tematem tabu, z różnych powodów: nie potrafimy mówić, nie chcemy, boimy się, wstydzimy, lub uważamy, że mówienie o seksie jest czymś zdrożnym, brudnym albo – że nie powinno się o tym mówić głośno. Między innymi dlatego powstał „Seks polski”, żebyśmy sobie mogli głośno i na luzie o tym pogadać. Żeby mówienie o seksie nie było obarczone ciężarem. To przecież rzecz dotycząca wszystkich ludzi, bez seksu nie byłoby ludzi, więc to bardzo ważne, żeby nauczyć się mówić o seksie jako o czymś codziennym, naturalnym. Prokreacja albo popęd seksualny jest jednym z pięciu najważniejszych popędów i potrzeb ludzkich, jak głód, pragnienie, poczucie bezpieczeństwa – seks jest jednym z motorów do działania. Bez niego ta planeta by nie istniała.
Sz. C.: A spotkałeś się z tym, że po spektaklu ktoś powiedział „dzięki, nauczyłeś nas mówić o seksie”?
R. R.: Tak! Widzę, że po tym one-man-show ludzie zaczynają między sobą gadać. Zaczyna się oczywiście od tego, że się śmieją, ale potem może ich to otworzyć na rozmowy i to pierwszy krok. Być może „Seks polski” oswoi niektórych, usłyszą pewne słowa, znaczenia i wyrażenia i zrozumieją, że to nie są czary-mary. Przecież ja tu używam określeń na narządy rozrodcze, na pozycje seksualne, nazywam pewne czynności… Mam nadzieję, że „Seks polski” spowoduje, że ludzie będą śmielej o tym rozmawiać i przestaną się bać.